Był urlopik.Po dłużej przerwie, obecność twoja w robocie jest – eufemistycznie mówiąc – dziwna. Ludzie niby uprzejmie cię witają. I to jest ok. Ale gdzieś w zakamarkach pomyślunku znajdujesz te uśmiechy i spojrzenia jako z deka fałszywe. Że niby jest ok., ale coś jakby nie gra. Wszystko to takie plastikowe i sztuczne, choć papierowe i z mięsa. Co jeszcze… Wracasz do swoich dawnych obowiązków i oto okazuje się, ze owszem, idzie jak z płatka, ma się wypracowane latami te mechanizmy, ale jednak inaczej. Komputer obcy, klawiatura nie wymiarowa, wiadro za małe, gadka się nie klei, kielnia nie „bierze”, farba nie kryje, a jak kryje i bierze, to też jakby inaczej.
Człowiek do pracy wrócić się boi. Po przerwie wolałby jeszcze więcej przerwy. Powrót w znane nieznane. Wróciłeś z urlopu czy chorobowego. Szefostwo na ciebie patrzy, jakbyś wrócił z urlopu. Czy chorobowego.
Wrócił bo chciał i zgodnie z planem bo mu zależy? Czy jest tu tylko dlatego, że nie udało mu się dogadać nowego kontraktu gdzie indziej…? Czy tak, czy tak – dziwny ten koleś. Szczególnie jak się na niego patrzy po dłuższej przerwie. I gdzie on był? Co robił? Czy pojechał z żoną na Karaiby, czy przeleżał urlop z książką na klacie przed telewizorem? Czy wspinał się na górki i jadł wołowinę z puszek przy ognisku? Czy w końcu on był naprawdę chory, i na co? Udawał, miał nas dość?
Sam wracając nie raz do różnych prac po przerwie, spowodowanej różnymi przyczynami – czułem się szczególnie. Niby wszystko tak samo, a jednak inaczej. Inaczej! A jakże! Zaszły przecież pewne zmiany. I to nie tylko widać w perspektywie osobistej percepcji, nie, zmiany zaszły rzeczywiste. Ktoś już nie pracuje. Inna szefowa, inny przełożony. Zakres obowiązków niby taki sam, a jednak inny, bo przecież teraz trzeba jeszcze to i to.
Osobiście wróciłem i wszystko, literalnie wszystko jest już zupełnie inne. Nie to że jacyś sezonowi pracownicy w liczbie przekraczającej moje pojmowanie kwestii ilości. Nie tyle, że inni goście: już nie pijani i wyuzdani dorośli na łikendy, a rodziny z dziećmi na święta. Nie to że jedna menagerka odeszła, a zastąpiła ją druga. Nie, wszystko jest inaczej, ponieważ teraz każdy, literalnie każdy już wie, w czym problem. Nawet szef szefów, któremu w głowie miliony. A też wszyscy Węgrzy, którym w głowie Budapeszt a w nim miejsca gdzie można wydać parę funtów zamienionych na forinty. Każdy wie, że Wojtka nie było, bo szalał, a szalał dlatego, bo ma kłopot problem zdrowotny. A jaki to problem? Nie wielu nie umie sobie na to pytanie odpowiedzieć.
Więc jestem traktowany szczególnie. Jeśli przełożona wozi mnie własnym autem w które wlewa paliwo za własne pieniądze i spędza czas na szukaniu pomocy dla mnie, a nie na regularnych obowiązkach – jestem wyjątkowy. I tak należy się ze mną obchodzić. Kiedy wcześniej zrobiłem coś źle, było niedobrze. Kiedy teraz popełnie jakiś w cudzysłowie błąd (jaki błąd można popełnić ścieląc łóżko? Można, ale mniejsza o to) wzbudza to, oczywiście, małą sensacje, ale nikt nie spieszy z wytykaniem mi tego. Święta krowa? Bez przesady…. Chciało by się, ale na to jeszcze nie zasłużyłem. Na razie patrzą na mnie inaczej, i kiedy mówię – podczas gdy inni starają się o over timy na wolne dni – że ja szanuje moje wolne dni, że doceniam dni, kiedy mogę odpocząć, śmieją się. Miałem tych dni więcej w ubiegłych dwóch miesiącach niż ktokolwiek inny.
Powrót do pracy był torturą, ale wyszło na moje. Pieniądze zarabiam małe, ale mam spokój. Jest jakby dookreślony. Inni mało czytelni anonimowi. Ja zdefiniowany.