Strona główna » Blog » Smak Kampuczy

Smak Kampuczy

napisał Wojtek Dziewit

Między przystankami: dzień pełen wilgoci i spostrzeżeń

Każdy dzień może stać się areną subtelnych obserwacji, jeśli tylko wystarczy odrobina woli i gotowość do spojrzenia poza oczywistość. Takim dniem – przynajmniej dla mnie – był ten, który rozpoczął się koło ósmej rano, gdy wyszedłem na przestwór ulicy, otoczony ciemnością, wilgocią i tym szczególnym zimnem, które przesiąka przez ubranie jeszcze zanim człowiek zdoła zaczerpnąć pierwszy pełny oddech.

Chodziło o trzy działania — mniej lub bardziej pozorowane. To sformułowanie, choć enigmatyczne, oddaje klimat sytuacji: codzienność przeplatała się z elementami teatru, a rutyna — z zadaniem, które wymagało nie tyle fizycznej, co umysłowej obecności. Pierwszy przystanek stał się miejscem pierwszego zatrzymania — nie tylko ciała, ale i myśli. Ciemność, mrok i mgła, przenikliwy chłód i mokra posadzka — wszystko to tworzyło klimat idealny do introspekcji oraz uważnej obserwacji otoczenia.

Później — już w centrali — spełniłem swoje zadanie. Było to miejsce, w którym wszystko zdawało się bardziej uporządkowane, choć nie mniej chłodne. Wracałem w południe, a właściwie tuż po nim, gdy słońce powinno już rozgrzać asfalt, a niebo choć trochę rozjaśnić szarość dnia. Lecz pogoda postanowiła inaczej: wilgoć trzymała się każdego centymetra przestrzeni, a chłód nie dawał złudzeń.

Znowu przystanek — tym razem przy ulicy Traugutta. Znowu usiadłem, „posadziłem dupę” — jak to potocznie ująłem — by przez chwilę być częścią pejzażu, nie jego obserwatorem. Ale zanim się to stało, zatrzymałem wzrok. Tak, jakby mi ktoś polecił: wytęż wzrok i znajdź 1001 szczegółów. I nagle… zaczęły się ukazywać: pęknięta krawężnikowa płyta, ślady butów w wilgotnym betonie, zaparkowany rower z rdzawym łańcuchem, kobieta przytrzymująca parasol jedną ręką, a drugą trzymająca kubek kawy… Każdy szczegół — jak punkt w mozaice dnia.

Ten dzień nie był wyjątkowy pod żadnym względem — nie padał deszcz, nie świeciło słońce, nie działo się nic spektakularnego. A jednak był pełen treści. Pełen tego, co często umyka — bo biegniemy, bo nie patrzymy, bo nie słuchamy nawet własnych kroków na mokrym chodniku.

Być może to właśnie w takich chwilach — na przystankach, w szarości, w chłodzie — rodzi się prawdziwa czujność świata. Gdy człowiek zatrzymuje się po to, by zobaczyć nie tylko to, co ma przed oczami, ale też to, co kryje się w 1001 szczegółach codzienności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *